Wysłany: Sob Gru 15, 2007 12:08 am o Marcinie Krajewskim...
czy ktoś mógłby podać mi link, albo "opowiedzieć" coś na temat tego tancerza, którego właśnie znalazłam na you tube? zaciekawiło mnie...
z góry dziękuję:)
- Wszędzie skakałem. W domu próbowałem dotknąć sufitu. I jak po dwóch latach takiego skakania walnąłem głową o sufit, to już więcej nie skakałem - z Marcinem Krajewskim, baletmistrzem, rozmawia Małgorzata Subotić
Rz: Uprawiał pan kiedyś taniec dziękczynny?
Marcin Krajewski: Hmmm... Nie przypominam sobie.
A może pan sobie wyobrazić taniec godowy pająków? Podobno go uprawiają, a mają długie nogi...
I dużo ich. Na pewno instynktownie wiedzą, jak ich używać.
Pana pierwszy raz?
Który pierwszy raz?
Pamięta pan swój pierwszy taniec? Nie chodzi mi o zawodowe tańczenie.
Odkąd pamiętam, lubiłem tańczyć, od zawsze chciałem się ruszać. Bez względu na to, czy był to taniec, czy bieganie, skakanie, cokolwiek. Na szkolnych dyskotekach szalałem. Nie wiem, czy był to taniec, czy nie, ale na pewno dużo się ruszałem.
To „ruszanie się”, na czym polegało? Liczyłam zresztą, że pan opowie, iż wszystko zaczęło się już w kołysce.
Mama opowiada historyjkę, która może się pani spodoba. Nie umiałem jeszcze chodzić ani samodzielnie stać, ale podciągałem się na drewnianych drążkach dziecięcego łóżeczka, opierałem o barierkę, podwijałem palce i na nich skakałem. Aż stopy zaczęły mi się deformować i rodzice musieli je unieruchamiać jakimiś deseczkami. Żartowali, że skaczę jak baletnica. Wykrakali.
To tak źle jest?
Żartuję, choć zawód jest bardzo ciężki.
A wydawałoby się, że cóż prostszego, niż skakać sobie na palcach po scenicznych deskach?
Prosto, lekko, sympatycznie. Tak to ma wyglądać. Od środka jest nieco inaczej. Jest dużo bólu i płaczu. Jeśli jednak są rezultaty, to jest też satysfakcja. I o to w tym wszystkim chodzi.
Dlaczego pan mówi o płaczu, taniec przecież jest radością?
Profesjonalne tańczenie wymaga nie tylko walki z samym sobą, ale i z innymi. Światek artystyczny bywa zawistny, jest w nim bardzo dużo niezbyt sympatycznej konkurencji. Ale to inny temat. Wracając do samego tańca. Ten zawód wymusza poświęcanie własnego ciała.
Jak to „poświęcania własnego ciała”?
Praktycznie wszystko to, co robimy w balecie, jest nienaturalne.
Nienaturalne?
Wszystko jest przeciw naturze. Wykręcamy się, rozciągamy, rozwieramy wbrew temu, jakimi nas Pan Bóg stworzył.
Jednak pan, gdy był malutki, stawał na palcach i podskakiwał. To było naturalne.
Nie mówię, że baletu nie lubię, tylko tłumaczę, dlaczego jest ciężko. Gdy byłem młodszy, bardzo lubiłem różne sporty i wiem, że żaden sport tak nie męczy, jak taniec baletowy. Tak nie wykańcza. Ale to zmęczenie jest później ogromnie satysfakcjonujące. Wychodzę z sali baletowej z poczuciem, że odwaliłem kawał dobrej roboty.
Kiedy pojawiła się w pana głowie myśl, że może balet? Bo skakanie na podwiniętych paluszkach było przecież zachowaniem mało uświadomionym.
Ta pierwsza myśl pojawiła się w głowie znajomej mojej mamy. Moim ulubionym filmem było wtedy „West Side Story”. Namiętnie naśladowałem sceny taneczne z tego filmu. Byliśmy na wakacjach nad morzem, z mamą i jej znajomą. Chodząc po ulicach, tańczyłem sobie a`la „West Side Story”. Koleżanka mamy wreszcie stwierdziła: „Daj go do szkoły baletowej! On ma wielki talent. To urodzony tancerz”. I tak znalazłem się w szkole baletowej.
Obyło się bez protestów z pana strony?
Szczerze mówiąc, nie pamiętam. W każdym razie nie sądzę, bym miał w tamtym okresie obsesję na punkcie baletu. Jeśli już – to na punkcie muzyki.
W czym ta obsesja się objawiała?
Miałem swoje ulubione zespoły, rockowe, nierockowe, country. Swoich ulubionych wykonawców. Zakładałem koszulkę na głowę i udawałem, że mam długie włosy.
Żeby się upodobnić do muzycznych idoli?
Nie wiem. Ale do dzisiaj lubię długie włosy.
Chyba nie da się przetańczyć całego życia?
To zależy, jaki taniec się tańczy. Bo można tańczyć zawsze i wszędzie. Ale jeśli chodzi o balet – to nie. Tak się nie da. Ciało na to nie pozwoli.
Bo?
Nie wiem, czy ludzie spoza zdają sobie sprawę, ale balet tak wykańcza stawy i całe ciało, że w pewnym momencie się ono buntuje i mówi nie. To indywidualna sprawa, kiedy to się stanie. Niektórych to dopada w wieku dwudziestu paru lat albo trzydziestu, ale bywa, że ktoś bardzo fajnie tańczy jeszcze w okolicach czterdziestki. Niestety znam bardzo wielu utalentowanych tancerzy, którzy musieli przed trzydziestką kończyć karierę.
Stawy im już nie pozwalały?
Stawy, ból kolan, pleców. Ja do szkoły baletowej trafiłem w sumie dość późno. I z zakrętami. Gdy pojawił się pomysł: „wyślijcie go do szkoły baletowej”, trafiłem na rok z rodzinnej Bydgoszczy do szkoły w Warszawie. Ale powiem bez bicia, jeśli chodzi o balet, to mnie nic w nim wtedy nie pociągało. Zawsze udawałem, że mnie brzuch boli, tylko po to, by nie ćwiczyć. Rodzice uznali, że to bez sensu i wróciłem do szkoły muzycznej. Okazało się jednak, że też nie bardzo chciało mi się ćwiczyć na fortepianie, bo wolałem biegać i skakać.
A jednak?
Chyba przeważył mój sentyment do skakania. I zacząłem namiętnie oglądać balety. Pamiętam takie słynne nagranie „Don Kichota” z Barysznikowem. Oglądałem i sobie skakałem jednocześnie. Wreszcie rodzice znowu dali mnie do szkoły baletowej. To było już bardzo późno, właściwe za późno.
Ile miał pan wtedy lat?
Miałem 14 lat. Na egzaminie wstępnym nic nie umiałem. Ale na szczęście pod koniec egzaminowania profesor kazał mi skakać.
Dlaczego na szczęście?
Natura dała mi skok. Zawsze miałem skok wyższy niż inni. I miałem na tym punkcie jakąś obsesję. W dzieciństwie grałem w koszykówkę, ale byłem bardzo niski. Sięgałem kolegom do ramion. Nikt nie chciał ze mną ćwiczyć, więc zacząłem trenować swój skok. Wszędzie skakałem. W domu próbowałem dotknąć sufitu. Najpierw palcami, później dłonią, wreszcie łokciem. I jak po dwóch latach takiego skakania walnąłem głową o sufit, to już więcej nie skakałem.
To chyba jakaś lekka dewiacja?
Miałem wizję, że muszę mieć dobry skok. Koledzy podczas gry w koszykówkę pytali zdumieni: to ile ty masz wzrostu, masz jakieś sprężynki w butach? Boże, jaki byłem wtedy dumny. Mówiłem sobie, teraz to już nie jestem niski. I tylko dzięki skokowi profesor wziął mnie warunkowo do szkoły baletowej. Po kilku latach powiedział mi zresztą o tym wprost: tylko dlatego cię wziąłem, bo miałeś skok. Przyszłych baletmistrzów uczy się tego przez lata, a ja potrafiłem bez większych przygotowań.
To może w poprzednim wcieleniu był pan kangurem?
Może kangurem, ale prędzej już pasikonikiem.
Kiedy okazało się, że jest pan nie tylko pasikonikiem, ale baletmistrzem pełną gębą?
Wariacje męskie składają się przede wszystkim ze skoków, z wykonywania różnych ewolucji w powietrzu.
Wariacje męskie?
Popisowe solówki i męskie, i żeńskie, nazywane są wariacjami. A ponieważ do skoków miałem dużą łatwość, nikt nie musiał mi tłumaczyć, jak to robić i już w drugim roku szkoły zacząłem jeździć na konkursy. Do Wiednia, na sławny konkurs w Gdańsku. I początki były takie, że udawało mi się dochodzić do finału, choć na pierwszy międzynarodowy konkurs pojechałem jako ogon. To znaczy po to, żebym spróbował, nabrał pewności scenicznej. No i tak mi się to spodobało, że zakochałem się w balecie. Nie tylko w skakaniu, ale przede wszystkim zapragnąłem przekazać publiczności emocje, które długo zachowają w pamięci.
Cóż tu można przekazać, strzelając nogami w powietrzu?
Do nóg dochodzą ręce, twarz. Emocje można pokazać ruchem, bez robienia grymasów twarzy. Cała rzecz w tym, żeby umieć to zrobić. Im więcej osiągałem, tym więcej ćwiczyłem. Jak człowiek naprawdę zakochany.
Czy dziwi pana eksplozja tańca w Polsce, która nastąpiła po programie „Taniec z gwiazdami”? Ludzie zamiast chodzić na przykład na aerobik bądź tai chi, niemal masowo idą na kursy tańca? I uczą się samby, rock’and’rolla itp.
W tym sensie jest to bardzo fajne, choć uważam, że sam program nie ma nic wspólnego z prawdziwą sztuką. Jest to zwykłe show, które przyciąga widza wyłącznie popularnymi nazwiskami. Mam nadzieję, że ludzie wciąż potrafią odróżnić prawdziwą sztukę od widowiska. Taniec potrafi wyzwolić w człowieku różne emocje. Pozwala dowiedzieć się czegoś nowego o sobie, poczuć to, czego wcześniej się nie czuło. Dzięki niemu można oderwać się od rzeczywistości. Taniec ma w sobie coś spirytualnego – nieziemskiego.
Marcin Krajewski, baletmistrz
Pierwszy solista Baletu Teatru Wielkiego w Warszawie. Rocznik 1980. Po ukończeniu, jako najlepszy absolwent szkół baletowych w swoim roczniku, Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej w Poznaniu przez osiem lat tańczył poza granicami Polski. Był solistą w zespole Jeune Ballet de France, w Staatstheater w Wiesbaden, przez pięć lat Opery Narodowej w Berlinie. Uczestnik wielu gal baletowych w Europie, Japonii i Ameryce oraz w Szczecinie. Wystepował na scenach niemal całego świata. Laureat prestiżowych konkursów baletowych.
faktycznie wywiad koszmarkowaty i do tego nieśmiertelny BALETMISTRZ jako synonim słowa tancerz tylko mocno dziwie sie ze Pan Krajewski również nazywa tancerzy baletmistrzami - chyba że mu w usta włożono ta kwestię, mam przynajmniej taką nadzieję bo to byłoby juz naprawde żle gdyby tancerze sami popełniali takie błedy
Związek z tańcem: krytyk
Wiek: 47 Posty: 4412 Skąd: Warszawa
Wysłany: Sro Sty 23, 2008 6:06 pm
też mam taka nadzieję - dziennikarze, w tym ja sama często nie spisują wywiadu słowo w słowo, i słusznie, bo wyszłoby dziwacznie, ale dziwne ze tak pojawiło sie w druku - albo nie zauwazył, albo nie było autoryzacji. No ale to offtop - mówmy o Krajewskim a nie o wywiadzie. Wyglada na to ze nareszcie zobaczymy go na warszawskiej scenie bo po wystepie w polsko-rosyjskiej gali baletowej prawie 2 miesiace był na zwolnieniu. teraz przewidziany jest aż w trzech rolach: jako Złoty Bozek w "bajaderze", Rycerzyk w "Dziadku do orzechów" i Merkucjo w "Romeo i Julii"
_________________ Niech pamięta elita, że każda śmietanka na deser jest bita.
Lec
czy on ma jakąś bliznę po usunięciu tatuaża na lewym ramieniu, czy ja mam jakieś zwidy?
_________________ Na forum wróciłam po 2 latach, widać nie da się żyć bez tańca, chociaż już zapewne do niego nie wrócę. Trochę jakby nowe życie.
Nie wiem, czy wróciłam na stałe, może za chwilę znów zniknę. Ale co jakiś czas zaglądnę.
Przystojny to on jest. Zdjęcia super, te skoki..... Czy ma bliznę - nie wiem, nie zauważyłam. A co do pytań, może lepiej nie komentować (ten gość* powienien się trochę berdziej do tego wywiadu przygotować):/
EDIT:
*Ta babka:)
_________________ "And I just thought, this is what I want to be. And I knew that dancing would be my chosen profession."
Suzanne Farrell
Ostatnio zmieniony przez ~ balerinka ~ Sob Lut 02, 2008 10:24 pm, w całości zmieniany 1 raz
Faktem jest, że pytania są żenujące z punktu widzenia ludzi którzy choć troche znają sie na balecie. Ale wywiad jest robiony pod niewyrobionych czytelników którzy gdyby mogli to zadawali by wlaśnie takie pytania. A więc rozumiem panią M. Subotić.
_________________ To mnie przerasta!
Ale da sie udżwignąć
Może rzeczywiście to jakieś przewrażliwienie... i to oburzenie z powodu jak dla nas (środowiska baletowego) pytania były głupie Jeżeli to wywiad dla ludzi, którzy z tańcem mają niewiele wspólnego może on być ciekawy.. Tu się zgadzam - wcześniej o tym nie pomyślałam...
_________________ "And I just thought, this is what I want to be. And I knew that dancing would be my chosen profession."
Związek z tańcem: krytyk
Wiek: 47 Posty: 4412 Skąd: Warszawa
Wysłany: Nie Lut 03, 2008 12:25 pm
nie no, mimo wszystko nawet dla zupełnie "niekumatych" ludzi wywiad powinien byc poprawny merytorycznie i nie obniżac rangi sztuki uprawianej prez bohatera - poza tym nie sprowadzac jej do podskoków itd. Miło by było żeby laicy czytający taki wywiad czegoś sie dowiedzieli a nie poczytali ple ple. I basta - rzetelnośc i merytorycznośc przede wszystkim
PS. M. Krajewski chory - trzymajcie kciuki żeby wyzdrowiał i dał rade w czwartek zatańczyć Złotego Bozka
_________________ Niech pamięta elita, że każda śmietanka na deser jest bita.
Lec
Związek z tańcem: krytyk
Wiek: 47 Posty: 4412 Skąd: Warszawa
Wysłany: Pią Lut 08, 2008 1:11 pm
No i debiut w roli Bożka w Bajaderze mamy już za sobą. Szkoda ze M. Krajewski był chory bo debiut (być mozę z tej własnie przyczyny) wypadł tylko połowicznie dobrze - heh, jedna wariacja, a tyle sie mzoę zdarzyć - skoki, piruety, pozy....
_________________ Niech pamięta elita, że każda śmietanka na deser jest bita.
Lec
Pamiętam że kiedys na dance.net był o nim kiedyś artykuł ale to było dawno i teraz juz nie moge go znależć było sporo zdjęć itd. Jak go znajde to zaraz wkleję linka
zaraz na mnie tu pewnie skoczą Ci, co powiedzą: to już było, więc od razu proszę o odesłanie mnie w to miejce, gdzie na chwalebnym forum laikom tłumaczy się dlaczego taką ujmą jest nazwać tancerza baletmistrzem i dlaczego M. Krajewski jeśli takiego słowa rzeczywiście użył, to taki błąd popełnił?
Związek z tańcem: krytyk
Wiek: 47 Posty: 4412 Skąd: Warszawa
Wysłany: Sob Mar 08, 2008 11:32 pm
to ie ujto po prostuu błąd rzeczowy (zajrzyj do słownika baletowego http://www.balet.pl/forum...pic.php?t=2287) tancerz to ten co tanczy, a baletmistrz to ten co uczy tanca, szkoli, nadzoruje pracę tancerzy
_________________ Niech pamięta elita, że każda śmietanka na deser jest bita.
Lec
Związek z tańcem: krytyk
Wiek: 47 Posty: 4412 Skąd: Warszawa
Wysłany: Pon Mar 17, 2008 12:27 pm
wątek wyczyszczony, prosze nie zamieszczac na forum linków o których z góry wiadomo ze wywołają sprzeciw moderatora. Mimo ze sam artysta zamiszcza rózne dziwne materiały o sobie w necie, nie musimy ich powielac tutaj
_________________ Niech pamięta elita, że każda śmietanka na deser jest bita.
Lec
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach