www.balet.pl Strona Główna www.balet.pl
forum miłośników tańca

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Zamknięty przez: Kasia G
Pią Lip 31, 2009 8:26 am
Konkurs na recenzję baletową - GŁOSOWANIE

Która recenzja ze spektaklu baletowego zasługuje na zwycięstwo w konkursie?
Jezioro Łabędzie w moich oczach - SYJKA
8%
 8%  [ 2 ]
"Giselle" z kraju kwitnącej wiśni - Ewa J.
47%
 47%  [ 11 ]
"La fille mal gardee", czyli o spełnieniu marzeń - raisa
43%
 43%  [ 10 ]
Głosowań: 23
Wszystkich Głosów: 23

Autor Wiadomość
SYJKA 
Adept Baletu


Związek z tańcem:
uczeń, miłośnik
Wiek: 29
Posty: 164
Skąd: Wrocław
Wysłany: Sob Kwi 18, 2009 3:52 pm   Konkurs na recenzję baletową - GŁOSOWANIE

"Jezioro Łabędzie w moich oczach"
Dnia 21.12.2008 r. w Teatrze Polskim we Wrocawiu miałam okazję obejrzec balet pt. "Jezioro Łabędzie" w wykonaniu niezwykłego zespołu Moscow City Ballet do muzyki niezapomnianego Piotra Czajkowskiego.
Pieczę nad spektaklem sprawowali Natalia Ryzhenko oraz Victor Smirnov-Golovanov. W nadrzędnych rolach, do nieziemskiej choreografii Lva Ivanova, Mariusa Petipy, Agrippiny Vaganovej, Yuriego Griogorovicha, Natalii Ryzhenko i Victora Smirnova-Golovanova zatańczyli: Talgat Kozhabayev - jako Książę Zygfryd, Gulnur Sarsenova - wcielająca się w postac Odetty, a zarazem Odylii, a także Sergii Zolotarov, Mikina Rawamura i Taketoshi Nukuto.
Ogólnie całe widowisko wywarło na mnie ogromne wrażenie. Jednym z niezapomnianych i najbardziej wyczekiwanych przeze mnie mnomentów było słynne pas de quatre. Niezwykła precyzja "czterech łabądków" wręcz zdumiewała. Kątem oka dostrzegłam, iż nie tylko ja czekałam na tę chwilę, bowiem na twarzach wielu osób pojawił się szeroki, promienny uśmiech. Tancerki wprawiły całą publicznośc w pogodny nastrój.
Oprócz pas de quatre bardzo spodobał mi się cały trzeci akt. Rewelacyjni tancerze, którzy okazali się byc także pełnymi wdzięku aktorami, porywająca muzyka, energia bijąca ze sceny, sprawiły, iż nie mogłam oderwac od niej wzroku. Byłam zachwycona, patrząc jak ci wspaniali ludzie w bezbłędny sposób oddają atmosferę panującą w trzecim akcie.
Gdy nadszedł najtragiczniejszy moment - śmierć Odetty oraz Zygfryda - pełna zadumy spoglądałam przed siebie i zastanawiałam się jak to możliwe, żeby człowiek mógł w tak wspaniały sposób oddać całą dramaturgię tej sceny. Dostrzegłam, iż kobiecie siedzącej obok mnie zakręciła się w oku łza...To doskonały dowód na to, jak pięknie zostało wszystko odegrane.
Credo dzieła opowiada głównie o potędze uczucia. O tym, że warto walczyc o swoją miłosc do końca.
Bogata scenografia Natalii Povago wprawiała w niesamowity nastrój. Bogata gra świateł cudownie rozmaicała spektakl.
Podczas inscenizacji widz trzymany jest w niemałym napięciu. Panuje niezapomniana atmosfera.
Jeżeli chodzi o wady to poza kilkoma potknięciami tancerzy, które potraktowałam jako wesoły dodatek, takowych nie ma.
Zachęcam do obejrzenia "Jeziora Łabędziego" tańczonego przez rewelacyjny Moscow City Ballet, bowiem oglądając ten balet zapominamy o otaczającym nas świecie. Widowisko warte jest poświęcenia mu czasu.

Uff....W końcu pokonałam lenia i oto co mi wyszło. :smile:

P.S. Możliwe, że źle poodmieniałam imiona i nazwiska, za co z góry przepraszam :wink:
_________________
"Podczas każdego tańca, któremu oddajemy się z radością, umysł traci swoją zdolność kontroli, a ciałem zaczyna kierować serce."
Paulo Coelho

Nena, MissAloha, JustDance dziękuję;) I buziak dla Was;*
 
     
Ewa J. 
Koryfej


Związek z tańcem:
miłośnik
Wiek: 32
Posty: 683
Skąd: Warszawa
Wysłany: Sro Cze 24, 2009 6:11 pm   

Co prawda nie miałam zamiaru brać udziału w konkursie, ale kiedy odpowiedni materiał sam wpadł mi w ręce - jakoś tak wyszło ;) I mam nadzieję, że nie zdyskwalifikujecie mnie z góry za objętość, bo jest to już poniekąd cecha charakterystyczna mojego stylu.. Poza tym i tak wątpię, żeby komukolwiek chciało się to czytać, jeśli ktoś jednak się zdecyduje - życzę dużo wytrwałości.

„Giselle” z kraju kwitnącej wiśni


Recenzowany przeze mnie spektakl został zarejestrowany w Japonii w Tokio w 2004 roku, gdzie w rolach głównych Giselle i księcia Albrechta wystąpili Diana Vishneva i Vladimir Malakhov, przy udziale solistów i corps de ballet Tokyo Ballet. Autorem choreografii, opartej na pierwowzorach Jeana Coralliego, Julesa Perrota i Mariusa Petipy jest Leonid Ławrowski.
Gościnny występ artystów tańczących na największych i najbardziej prestiżowych scenach świata został zaaranżowany i przygotowany tak, jak należałoby się tego spodziewać – zadbano o wszelkie szczegóły, związane także ze scenografią i kostiumami.
Jak na klasyczny i tradycyjny balet przystało, scenografia jest typowa i przewidywalna. W I akcie na scenie mamy dwie wiejskie chaty i malujący się w tle lesisty krajobraz, w II akcie natomiast widzimy jak zawsze umieszczony po lewej stronie grób Giselle, cmentarz, i tym razem budzące niepokój i grozę, nieprzeniknione leśne ostępy. Trudno jednak takiemu rozwiązaniu scenograficznemu zarzucić schematyzm, czy też brak kreatywności jej autorów, gdyż tradycja, która ukształtowała ten balet, od samego początku narzuca takie, a nie inne ramy, których nawet współcześnie zazwyczaj się nie unika – wyłączając oczywiście interpretacje czerpiące z technik współczesnych i neoklasyki.

Kostiumy zostały przygotowane starannie, względną „innowacją” można nazwać kostium Giselle, który w I akcie jest w kolorze różowym, nie jak zazwyczaj – błękitnym.
Wieśniaczki ubrane są w zależności od rangi, jaką pełnią w zespole – tancerki corps de ballet noszą bardziej stonowane i ciemniejsze stroje, solistki występują w zdecydowanie żywszych i jaśniejszych kolorach, rzucających się w oczy paczkach z fartuszkami. Za najbardziej trafiony i przemyślany uważam natomiast kostium Giselle z II aktu. Jej paczka romantyczna nie została uszyta z tiulu, ale ze zdecydowanie cięższego, „lejącego się” materiału, u ramion natomiast doszyto opadające skrawki przezroczystego materiału, które przy każdym ruchu, podnoszeniach i skokach, opadają i falują w powietrzu. Tak więc jeśli chodzi o efekt w tańcu, to w przeciwieństwie do tiulowych kreacji, które są bardziej zwiewne i lekkie, tutaj odnosimy wrażenie większej ciężkości, opadania i powłóczystości – suknia Giselle nie unosi się w powietrzu tak lekko, jak tiulowe kostiumy pozostałych willid, co tym samym staje się wyrazistym elementem jej charakterystyki jako istoty przygnębionej i smutnej, ciężko przeżywającej jeszcze świeżą przecież tragedię. Kostiumy pozostałych willid wykonane zostały z tiulu, a same tancerki noszą na głowach wianki, do ich paczek natomiast przyczepiono drobne skrzydełka. I chociaż nie jest to żaden błąd, na samym początku takie rozwiązanie budziło moje wątpliwości – „atrybut” w postaci skrzydełek jest zdecydowanie bardziej charakterystyczny chociażby dla Sylfidy, która mimo że również jest nieziemską zjawą, kimś na kształt leśnej wróżki, to w gruncie rzeczy nijak się ma do willid, czyli poważnych, posępnych duchów dziewic, które umarły jako opuszczone przez swoich kochanków, młode narzeczone. Po jakimś czasie uznałam jednak, że tego rodzaju dodatek dobrze komponuje się z filigranowymi sylwetkami tancerek Tokyo Ballet.

Pora jednak przyjrzeć się warstwie interpretacji tanecznej i kreacji postaci przez artystów. Jak już zostało wspomniane, w rolę Giselle wcieliła się Diana Vishneva, zaś jako książę Albrecht wystąpił Vladimir Malakhov. Obojga tancerzy uważam za jednych z najdoskonalszych odtwórców omawianych ról, oczywiście spośród tych, których miałam okazję oglądać. Do innych wykonawców partii zakochanych wiejskiej dziewczyny i księcia, którzy zapadli mi w pamięć, należą na pewno: Carla Fracci, Aleksandra Ferri, Rudolf Nureyev i Erik Bruhn. Vishneva i Malakhov stworzyli jednak swoje indywidualne i odrębne kreacje, nie wzorując się na żadnym pierwowzorze, ani poprzednikach, wolne od wpływów i dlatego niezależne, tchnące świeżością ich własnych pomysłów i rozwiązań interpretacyjnych.
Jak wiadomo z libretta, a przede wszystkim z toku rozgrywającej się na scenie historii, książę Albrecht (ukrywający przecież swoją prawdziwą tożsamość), to poszukiwacz przygód. Decyduje się zastukać do chatki wiejskiej dziewczyny i wszczyna zaloty pomimo tego, że jest już zaręczony. Zwykłam jednak na podstawie przeprowadzonych obserwacji wprowadzać w tym miejscu podział: na książąt przemienionych pod wpływem miłości, całkowicie nią zaślepionych i dlatego lekceważących fakt zaręczyn z Batyldą, bądź też na mniej lub bardziej subtelnie cynicznych uwodzicieli, którzy chcąc się tylko zabawić, prowadzą grę z partnerką, o której względy konkurują, przy tym nie uświadamiają otwarcie jej zasad i swojego wyrachowania. Jako wyraźnego przedstawiciela pierwszej postawy, zakwalifikowałabym właśnie kreację Malakhova, do drugiego zaś punktu najbardziej odpowiedni wydaje mi się Albrecht Nureyeva. Taki przynajmniej jest jego książę z interpretacji „Giselle”, gdzie w dwóch wersjach tego baletu partnerują mu kolejno: Carla Fracci (La Scala, 1980r.), oraz Lynn Seymour (The Ballet of the Bavarian State Opera House, 1979r.).
Pomimo pozornych skrajnych różnic, coś jednak te dwie interpretacje łączy – obie pozbawione są drętwoty i suchości, nijakości, jaką niestety możemy obserwować u wielu odtwórców roli księcia Albrechta. Tu i tu duży nacisk kładziony jest na emocje i wyrazistość, przy czym nie ma jednak mowy o jakimkolwiek zafałszowaniu, czy też braku autentyczności. Różnica polega na tym, że charakterystyczne dla Nureyeva sensualizm i zmysłowość, elementy erotyki wkradające się za pomocą jego niespokojnych oddechów, uporczywego wpatrywania się w partnerkę, dyskretnych pocałunków szyi i dłoni, a także spazmatycznego poruszania wargami, łapczywego i zachłannego otwierania ust, w przypadku Malakhova zastąpione zostają zupełnie inną kategorią środków wyrazu artystycznego, ale tak samo bazującymi na silnych emocjach. Jego książę Albrecht jest bezwarunkowo oddany swojej Giselle, kochający, aż do przesady troszczący się o jej zdrowie (na tym przykładzie widać też wyraźny kontrast każdej z tych dwóch interpretacji; podczas chwili słabości Giselle Albrecht Nureyeva wykazuje niewiele oddania, minimalną troskę, nawet subtelny cynizm w stosunku do jej choroby i pobłażliwe traktowanie jej stanu, zaś książę Malakhova reaguje na tą sytuację bardzo gwałtownie, z dużym przejęciem. Gdy tylko zauważa, że jego ukochana jest bliska omdlenia, chwyta ją za skronie, następnie bardzo raptownie łapie ją za szyję, ramiona, upada u jej nóg, przytula do siebie jej dłonie, aż w końcu z wyrazem najwyższego niepokoju malującego się na twarzy próbuje zaprowadzić na pobliską ławeczkę.)

Na samym początku Albrecht olśniony urodą Giselle postanawia złożyć jej przysięgę miłości, później jednak urzeka go ona sama; jej szczerość, prostota, wdzięk, dziewczęcy urok, pogoda ducha i spontaniczność.
Giselle Diany Vishnevej na pierwszy rzut oka mogłaby wydać się cukierkowa, gdy jednak przyjrzeć się bliżej, najbardziej charakterystyczne dla jej kreacji są duża swoboda, dziewczęcość, a przy tym elegancja. To samo można powiedzieć o jej tańcu. Według mnie wykonuje ona jedną z najbardziej uroczych i wdzięcznych, a do tego jedną z najlepszych ze znanych mi wariacji Giselle w I akcie – mierzyć się może z samą Fracci. Jeśli chodzi o jej taniec z Albrechtem, na pierwszy plan również wysuwają się te same cechy. Oboje tancerze zostali obdarzeni hojnie darem ukazywania pięknych i prostych linii ciała, harmonijnych, spójnych i plastycznych ruchów, które za każdym razem cieszą oko widza, tak samo jak niezwykła precyzja ich wykonania. W połączeniu z dużą swobodą i elegancją ich tańca otrzymujemy interpretację pełną, doskonałą, zostaje odmalowany obraz dwójki zakochanych ludzi w pełni sobie oddanych, owładniętych siłą obopólnej miłości.
Na przeszkodzie ich spełnieniu i wzajemnym relacjom stoi jednak skrywana przez Albrechta tajemnica – to, z jaką siłą oddziałuje ona na Giselle, staje się jasne w chwili, gdy dziewczyna traci panowanie nad sobą, zaraz po ujawnieniu stosunków łączących Batyldę z księciem.
Vishneva udźwignęła scenę szaleństwa, co więcej – odegrała ją w sposób konsekwentny i charakterystyczny dla wykreowanej przez siebie postaci. Jej Giselle jest bardziej spokojna i „stateczna”, pozornie opanowana, nie przebiega tyle razy sceny, nie rzuca się na wszystkie strony z fanatycznym obłędem w oczach, ale rzeczywisty obłęd w jej przypadku istnieje. Taki, a nie inny sposób odegrania tej sceny wynika być może także z lepszego wyczucia i zrozumienia mechanizmów psychologicznych przez Vishnevą, gdyż szaleństwo nie zawsze równa się przecież nieposkromionemu obłąkaniu. W zaprezentowanej pantomimie odtwarza pierwsze spotkanie z Albrechtem, zresztą w sposób bardzo przekonujący i sugestywny, poruszający; jej otwarte do granic oczy, i bez tego już duże, błyszczą teraz jak w gorączce, patrzą z nienaturalnym przebłyskiem szaleństwa na widzianą w wyobraźni postać i podczas, gdy sama ze zdziwieniem wskazuje na siebie ręką, że to ją książę wybrał, dziwią się temu wraz z nią. Później przypomniane zostaje wróżenie z kwiatka – Giselle najpierw z dużym zaangażowaniem wyrywa jego wyimaginowane płatki, aż w końcu przechodzi do stanu niemal zupełnej obojętności i znużenia, ukazując tylko wcześniej falującym gestem ręki, jak wszystko się w niej zapada i więdnie, jak musiało być w przypadku porzuconej wcześniej niedbale rośliny. Albrecht w tym czasie nie pozostaje obojętny; patrząc na mękę ukochanej i to, do jakiego stanu ją doprowadził, sam zdaje się być bliski obłędu. Przygląda się jej bezsilnie, to znowu próbuje wyrwać się do niej, powstrzymywany jest jednak sumiennie przez własnego giermka. W chwili gdy Giselle upada z jego ramion na ziemię i umiera, jego zachowanie jest wyrazem nie tylko skrajnej rozpaczy, ale prawdziwego szaleństwa. Wyrywa się od niej jak opętany, cofa do tyłu kilka kroków, po czym biegnie, by rzucić się z mieczem na Hilariona. Gdy jednak ta próba kończy się fiaskiem, oszalały z rozpaczy rozgania tłum, jak gdyby szukał wśród niego winowajcy odpowiedzialnego za rozegraną przed chwilą tragedię. W końcu, z rozłożonymi rękami, chwytając się za serce, zbliża się do matki Giselle, gdy ta jednak go przepędza, zupełnie nieświadomy już tego, co się z nim dzieje, wyciągając ręce w stronę swojej zmarłej ukochanej, odchyla głowę w tył i ciężko łapie powietrze – odciągany jest przez swojego sługę, który narzuca mu w tym czasie płaszcz na ramiona. Będąc na skraju obłędu, zrzuca płaszcz i sam wybiega pędem z miejsca tragedii, zostawiając tylko kilka osób opłakujących śmierć zmarłej dziewczyny.
Poczyniłam próbę opisania tej sceny, trudno jest jednak oddać ogromne emocje, takie jak żal, złość, rozpacz, gniew, bezradność, aż do ostatecznego zmącenia umysłu Albrechta, które w bardzo autentyczny i poruszający sposób przekazał Vladimir Malakhov, nie wyłączając przy tym mimiki twarzy, którą fantastycznie tutaj wykorzystał.

Drugi, tzw. „biały akt” sam w sobie jest kolejną mocną stroną tego spektaklu. Od znacznie lepszej strony mieli tu szansę zaistnieć soliści oraz corps de ballet, i chociaż w I akcie również starano się o ciekawe, urozmaicone układy, to występy tancerzy na wyrównanym, ale też nie na wygórowanym poziomie, nie miały szansy wywrzeć aż tak dużego wrażenia. Oprócz okazji do zobaczenia pas de huit, przeważały występy małych grup solistów, ciekawszą alternatywą wydaje mi się jednak wplecienie większej ilości tańca opartego na układach z partnerowaniem.
Soliści, którzy według mnie bardzo dobrze zaprezentowali się w II akcie, to przede wszystkim Mirta – Yukie Iwaki i Hilarion – Kazuo Kimura. Jego krótki, ale ciekawy epizod został właściwie rozegrany; kiedy pierwszy raz pojawił się na scenie, by opłakiwać śmierć Giselle, niespodziewanie ze wszystkich stron zaczęły odstraszać go pojawiające się znienacka czerwone płomienie. Później nadszedł czas na pełen emocji finał: znalazłszy się w śmiertelnym korowodzie utworzonym przez willidy, uwięziony w pułapce bez wyjścia, w serii skoków i obrotów wyjątkowo dobrze oddaje dramaturgię i nastrój całej swojej beznadziejnej sytuacji, jak również świadomość nieuchronności własnego losu.
Kreacja Mirty wydała mi się ciekawa przede wszystkim ze względu na jej sceniczną osobowość – z jednej strony chłód i powściągliwość, jakie od niej biły, z drugiej dobre było i to, że nie wydawała się ona nazbyt sucha i zasadnicza, a takie wrażenie często sprawiają inne odtwórczynie tej partii.

Jeśli zaś chodzi o postacie pierwszoplanowe, to istotnie gwiazdy światowego baletu świeciły tutaj pełnym blaskiem – i chociaż trudno jest stwierdzić, w której części spektaklu spisali się lepiej, bo w każdej byli doskonali, to wykonanie przez nich II aktu było dla mnie naprawdę ogromnym przeżyciem. Podkreślam ten fakt, gdyż zazwyczaj faworyzuję akt I, II natomiast wielokrotnie schodzi na dalszy plan, czasami nawet mnie nudzi, w tym wypadku byłam jednak zachwycona tym, w jaki sposób udało się wszystko i zatańczyć, i odegrać.
Zacznę od Diany Vishnevej, której ze spontanicznej wiejskiej dziewczyny przyszło zamienić się w nieziemską zjawę, a raczej udręczonego – mimo śmierci – swoim ziemskim losem ducha. I tu z całą stanowczością muszę stwierdzić, że jest ona dla mnie w II akcie najbardziej ujmującą i niezwykłą Giselle, jaką miałam do tej pory okazję oglądać. Jej wejście w II akcie jest dosłownie spektakularne – ale nie tylko z uwagi na niezwykły wstęp, jej pojawienie się na grobie w kłębach gęstej „mgły”, ale przede wszystkim ze względu na solo, które wtedy wykonuje – jest ono wprost porywające. Rozpoczęte żywiołowym tour de promenade, a zakończone wspaniałymi skokami sprawiło, że chociaż bardzo krótkie, to artystka została nagrodzona euforycznym aplauzem. Zawarte w nim zostały cały smutek, żal, rozczarowanie, ale także ogromna energia i zaangażowanie, a przede wszystkim serce, jakie Giselle włożyła w swoją ziemską miłość. Z takim samym głębokim uczuciem jej postać reaguje do końca, a do najpiękniejszych momentów tego aktu należą także pas de deux zakochanych, wariacja Giselle, a także wariacja Albrechta, gdzie Vladimir Malakhov, oprócz niezwykłej elegancji swojego wykonania, zachwyca niezwykłym przegięciem korpusu, płynnością ruchów i niezmiennie pięknymi liniami. Książe dotknięty bezbrzeżnym cierpieniem jest w tym akcie pogrążony w głębokim smutku i melancholii, nie pozostało w nim nic z dawnej radości życia. Jego kontakt z metafizycznym światem – i tak odczuwał to sam Malakhov – zaczyna się w momencie, gdy po złożeniu lilii na grobie Giselle, z wielkim afektem i poruszeniem dotyka krzyża jej mogiły; wtedy właśnie po raz pierwszy pojawia się przy nim duch ukochanej. Kończy się on natomiast we wczesnych godzinach rannych, gdy omdlewający i wycieńczony z powodu dużej siły przeżyć Albrecht otrzymuje od Giselle pojedynczy kwiat – symbol jej stałej przy nim obecności i wiecznej miłości do niego.
Jest to oczywiście bardzo subiektywne odczucie, ale także Malakhov jest moim ulubionym – bo dla mnie samej najbardziej autentycznym i poruszającym, Albrechtem, który przez swój taniec, gesty i mimikę doskonale potrafi oddać rysy swojego bohatera i jego osobowość.
Nie miałam bynajmniej na celu opisania spektaklu idealnego, bez żadnych wad i usterek, bo takowe również były, ale jedynie zwrócenie uwagi na to, jak dużym przeżyciem dla widza może być spektakl zrealizowany przy pełnym zaangażowaniu i poświęceniu wszystkich artystów biorących w nim udział.
Ostatnio zmieniony przez Ewa J. Czw Lip 16, 2009 4:43 pm, w całości zmieniany 2 razy  
 
     
raisa
Solista Baletu


Związek z tańcem:
Uczeń OSB
Wiek: 27
Posty: 1070
Skąd: z piosenki Grabaża ;)
Wysłany: Pon Lip 13, 2009 6:08 pm   

Podczas wakacji byłam w Operze Paryskiej na spektaklu, na który bilet kupiłam sobie już w maju przez internet. Nie mogłam się doczekać i stwierdziłam, że po spektaklu naskrobię coś i podzielę się moimi wrażeniami, biorąc przy tym udział w konkursie. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i będzie zachęcony aby odwiedzić piękny teatr w stolicy Francji.

„La fille mal gardee”, czyli o spełnieniu marzeń

Poniedziałek, 6 lipca. Wyszykowana wychodzę ze stacji metra „Opera”. Od razu kieruję się do budynku teatru, gdzie przed rozpoczęciem spektaklu chciałam jeszcze kupić program baletu. Do foyer zmierza bardzo dużo widzów, każdy elegancko ubrany. Szybko ustawiam się w kolejkę do wskazania miejsca przez obsługę teatru – wiem, że moje nie będzie najlepsze, ale mam nadzieję, że coś będę mogła zobaczyć. W końcu wygodnie rozsiadam się w pierwszym rzędzie czwartego piętra (o tyle, o ile jest to możliwe, ponieważ siedzenia w Operze Paryskiej w Amfiteatrze nie należą do najwygodniejszych) i czytam pięknie wydany program. W końcu kurtyna się podnosi i…

„Córka źle strzeżona” to balet komiczny nienowy i znany, szczególnie w środowisku baletowym. Obejrzany przeze mnie spektakl, był wykonany przez zespół baletowy Opery Paryskiej, której kilkusetnie tradycje są już słynne. Spektakl zachwycił widzów wdziękiem i francuską, przykładną techniką tańca.
Partię Lizy tańczyła młoda Muriel Zusperreguy, a w rolę Colasa wcielił się Josua Hoffalt. Ta pierwsza , jako premiere danseuse (od 2007 roku) zwróciła na siebie moją uwagę przez uroczy wyraz, konieczny dla dobrego zatańczenia tej roli oraz dobrą i precyzyjną techniką. Jedynym i przyznam dosyć dużym mankamentem, wadą tancerki było po prostu rozwarcie, które widzowie chcieli zobaczyć choć w niewielkim stopniu, a nie doczekali się. Wiadomo jest, że to nie rozwarcie jest podstawą najważniejszą w tańcu klasycznym, jednak chyba każdy na widowni zauważył, że wszystkie arabesque byłyby pełniejsze, gdyby zostały pokazane na wyższej wysokości niż 90o. Za to solista, chociaż w hierarchii w POB zajmuje zaledwie miejsce o nazwie Sujet, zachwycił wszystkich naprawdę dobrymi skokami, dokładną francuską techniką i wyrazem, który dobrze pasował do jego partnerki w tańcu. Trzeba przyznać, ze para ta została odpowiednio dobrana. Ich partnerowania, a szczególnie bardzo dobre pas de deux były przepełnione miłością, w takim stopniu i charakterze w jakim powinny być. Bardzo dobrze dopasowali się do muzyki granej przez orkiestrę, która pod dyrekcją Berry’ego Wordsworth’a zachwycająco oddawała nastrój i klimat tamtego wieku i miejsca (XVIII wiek, wieś). Były to 2 godziny doskonałej muzyki Louisa Josepha Ferdinanda Herolda, która jest bardzo charakterystyczna a nawet (dla mnie) wpadająca w ucho.
Ciekawa była scenografia i kostiumy, stworzone przez Osberta Lancastera. Choć nie były zaskakujące i przesadnie oryginalne, podobały się przez swą dokładność i naturalność. Scenografia i kostiumy były tradycyjne, przypominały obejrzany już przeze mnie spektakl z wykonaniu angielskim z Royal Ballet, ponieważ również i w tamtym przypadku Lancaster był odpowiedzialny za tę niesłychanie ważną część przedstawienia. Ciekawe były kostiumy kur, które co jakiś czas pojawiały się na scenie. Warto jednocześnie wspomnieć, że te role zostały zatańczone przez uczennice z jednej z najlepszych szkół baletowych na świecie. Chyba wielu z nas choć raz wyobrażał sobie i marzyło, aby być uczniem L’Ecole de danse de l’Opera national de Paris (szkoły baletowej przy Operze Narodowej w Paryżu), prawda?
Myślę, że moim obowiązkiem jest również wypowiedzenie się na temat choreografii, która jest znana i tańczona na całym świecie. Nad choreografią pracował Frederick Ashton (chyba to osobistość, której nie trzeba na tym forum przedstawiać) i wystawił spektakl w 1960 roku na scenie w Londynie. W Paryżu została z dużą dokładnością zrekonstruowana przez Alexandra Granta i po raz pierwszy w aktualnej formie przedstawiona 22 czerwca 2007 roku. Choć to chyba teraz najpopularniejsza choreografia baletu, nie jest ona moim zdaniem idealna i najlepsza. Myślę jednak, że przez tą choreografię jest bardziej interesująca i atrakcyjniejsza dla tych, którzy nie są ściśle związani z tańcem.
Chciałabym również powiedzieć kilka zdań na temat doskonałego corps de ballet, które zachwycało swym żywiołem, ciekawym tańcem, grą aktorską i prawdziwym zgraniem w tańcu. Od razu było widać, że to profesjonalny zespół składający się ze świetnych tancerzy, którzy potrafią razem pięknie wszystko przekazać widzom. Bardzo ważną rolą, która przedstawia bardziej warstwę komiczną „Córki źle strzeżonej” jest rola zatańczona przez Aureliene’a Houette’a, czyli matki Lizy, wdowy Simone. Nie jest to łatwa do zagrania rola, nie od strony technicznej tańca, ale od zagrania z czysto aktorskiej strony. Trzeba być śmiesznym ale nie przesadzić w swej komiczności, aby nie przysłoniło to solistów, czyli Lizy i Colasa. Podobał mi się taniec w drewniakach, czyli taniec charakterystyczny dla tego baletu. Ta tradycja, że rolę wdowy Simone gra mężczyzna, towarzyszy temu spektaklowi już od premiery w roku 1834. Podobną, komiczną partią jest postać Alaina, czyli syna Thomasa. Jak wiemy, Alain miał zostać mężem Lizy, ale dziewczynę odrażała jego głupota i zdezorientowanie w życiu. Ta postać jest tak mało spostrzegawcza, że nie zauważa, jak przez cały czas Liza tańczy z Colasem. Alain to postać, która zwykle, gdy jest dobrze zagrana, zbiera jedne z większych oklasków podczas przez swoją zabawność. Widzowie zazwyczaj bardzo go lubią, tak samo było w Operze Paryskiej. Tą rolę zagrał Adrien Couvez. Nie jest to znany artysta i myślę, że chyba niedoceniony. Był zabawny i bardzo dobrze prezentował się na scenie w tym spektaklu.
Ogólnie rzecz biorąc, nie trafiłam na obsadę pełną gwiazd. Chociaż marzyłam, by w tym dniu zatańczyła partię Lizy Dorothee Gilbert, jedna z „Etoiles” POB, nie spełniły się moje marzenia. Obejrzałam jeszcze „świeższą” obsadę, która w Operze będzie się jeszcze rozwijać. Było to ciekawe doświadczenie. Spektakl w tym teatrze cieszy się powodzeniem, bo przez ostanie dni czerwca i pierwsze lipca codziennie przedstawiano tylko „La fille mal gardee” i to zawsze z pełną widownią.
Jestem pewna, że było warto wydać kilkadziesiąt euro, aby poczuć się tak szczęśliwym jak ja w chwili oglądania spektaklu. Chociaż nie był to spektakl doskonały, można było poczuć i poznać francuski styl i technikę w choreografii, którą zajął się prawie pięćdziesiąt lat temu sir Frederick Ashton. Najbardziej zachwyciło mnie Corps de ballet, orkiestra i sama Opera Paryska, przez swą wyniosłość i bogactwo. Jestem pewna, że nasz balet nie dorównuje POB, ale jako że jestem patriotką (a przynajmniej staram się nią być), to mam nadzieję, że któregoś dnia i my będziemy mogli poszczycić się tak doskonałym teatrem.

…gdy zasłoniła się kurtyna, nie mogłam wierzyć, że już koniec tego przepięknego spektaklu. Bardzo chciałam zostać i zobaczyć co dzieje się za kulisami, jak wygląda życie zawodowe tancerzy francuskich. Zostałam niestety wypchnięta przez tłum widzów na zewnątrz, gdzie zostałam od razu sfilmowana przez moich rodziców. I szczerze mówiąc, emocje były tak silne, że nie byłam w stanie powiedzieć coś sensownego. Przecież tak długo marzyłam, aby wejść do Opery Paryskiej i zobaczyć spektakl. Chyba jednak marzenia się spełniają. Bo czy nie marzyli też bohaterowie tego baletu, czyli Liza i Colas, aby móc kochać się bez przeszkód?

Mam też kilka zdjęć z Opery. Są bardzo słabej jakości, ale to zawsze coś. Uchwyciłam również moment ukłonów. Mam nadzieję, że dzięki temu choć trochę wam przybliżę atmosferę panującą w Operze w Paryżu.















_________________
"Ale próbować warto"
William Wharton
 
 
     
M. 
Koryfej


Wiek: 39
Posty: 737
Skąd: znad morza :)
Wysłany: Czw Lip 16, 2009 3:41 pm   

Przeniosłam do tego tematu recenzje, które zakwalifikowały się do konkursu. Trzy recenzje - trzy miejsca na podium. Zapraszam do głosowania! :) Ankieta będzie trwała dwa tygodnie.
_________________
"Kochamy wciąż za mało i stale za późno..."
J. Twardowski
 
 
     
Kasia G 
ADMINISTRATOR


Związek z tańcem:
krytyk
Wiek: 47
Posty: 4412
Skąd: Warszawa
Wysłany: Pią Lip 31, 2009 8:26 am   

Niezmiernie milo mi ogłosić wyniki konkursu!

1 miejsce zdobyła Ewa J. tekstem o Giselle
2 miejsce przypadło raisie za opis Córki źle strzezonej
3 miejsce otrzymuje Syjka

osoby nagrodzone prosimy o rzesłanie przez Prywatną Wiadomosć swoich adresów korespondencyjnych w celu przesłania nagród - przypominam ze będa to atrakcyjne nagrania DVD!!!

Wszystkim zwyciężczyniom gratuluje w imieniu grona Administracyjno-Moderatorskiego a forumowiczom dziękuję za udział w głosowaniu
wątek zamykam
_________________
Niech pamięta elita, że każda śmietanka na deser jest bita.
Lec
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   

Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi Dodaj do serwisow: Bookmark and Share
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,2 sekundy. Zapytań do SQL: 15