www.balet.pl Strona Główna www.balet.pl
forum miłośników tańca

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Marie Rambert i jej zaspół.
Autor Wiadomość
Książe Benno 
Corps de Ballet


Posty: 333
Wysłany: Pią Maj 11, 2007 4:40 pm   Marie Rambert i jej zaspół.

Właśnie interesuje mnie postać: Marie Rambert. Z tego co wiem była polską tancerką żydowską:


Cytat:

Tancerka z Warszawy

Rambert Dance Company, pierwszy i najdłużej działający brytyjski zespół tańca współczesnego, przyjeżdża do Polski. Swą historię datuje od 1926 r., w ciągu ponad 75 lat zyskał ogromną sławę w świecie. Z tej grupy i związanej z nią szkoły, prowadzonej przez urodzoną w Warszawie Marie Rambert, wyszły dziesiątki znakomitych tancerzy i choreografów.

Rambert Dance Company będzie w Polsce po raz trzeci. Wystąpi 31 maja i 1 czerwca w Warszawie oraz 2 i 3 czerwca w Krakowie.

W rodzinnej Warszawie o Cywii, która potem stała się Marią, nikt właściwie nie pamięta. Za to w Anglii wspomina się ją z szacunkiem. Ci, którzy ją znali, mówią o niej po prostu: Mim, tak jak przez całe życie czynili to przyjaciele. W wypowiedziach oficjalnych Mim zmienia się w Dame Marie Rambert.

Odegrała ogromną rolę w rozwoju angielskiej sztuki XX wieku. To dzięki niej balet w tym kraju rozpoczął swą historię, z jej szkoły i zespołu wyszły największe brytyjskie indywidualności baletowe. A ona - jak wspominała zaprzyjaźniona z nią Maria Kuncewiczowa - żyła pamięcią o Warszawie, recytowała z pamięci księgi "Pana Tadeusza" lub poznane już na obczyźnie "Kwiaty polskie". I marzyła, by jej angielski mąż wystawił w swym teatrze "Nie-boską komedię".

Ulotki w staniku

Rozdział pierwszy życia Marie Rambert to opowieść o patriotycznych i rewolucyjnych porywach pod zaborem rosyjskim na przełomie XIX i XX wieku. Warto dodać, że w tej rodzinie matka, Jewgienia była Rosjanką, ojciec, Jakow Żydem. W centrum Warszawy prowadził księgarnię handlującą książkami szkolnymi. W wydanych 30 lat temu wspomnieniach tak pisała: "Prawdziwe nazwisko mojego ojca brzmiało Rambam, ale zarówno on, jak i jego bracia zostali przez dziadka zgłoszeni każdy pod innym nazwiskiem, po to, jak przypuszczam, aby występowali jako jedyni synowie i dzięki temu uniknęli trzyletniej służby wojskowej. Jeden z braci zachował prawdziwe nazwisko; mojemu ojcu zmieniono je na Ramberg; trzeciego brata nazwano Rambert (to właśnie wybrałam dla siebie na scenę), a ostatniego - czy uwierzycie? - Warszawski! Łapówki za te machinacje były określone zwyczajem i nawet niezbyt wygórowane".

Edukacyjną drogę Cywia, urodzona w 1888 roku, rozpoczęła w warszawskim gimnazjum. Z niego właśnie wyniosła na całe życie znajomość "Pana Tadeusza". Do Krasińskiego przekonała ją później londyńska współpracownica, scenografka Zofia Fedorowicz, skamandrytów poznawała dzięki Marii Kuncewiczowej. Patriotyczne nastroje, którym ulegała wraz ze szkolnymi koleżankami, zaowocowały noszeniem ulotek i gazetek ukrytych za stanikiem, zajęciami w kółku studiów socjologicznych i ekonomii politycznej.

Kiedy w 1905 roku w Warszawie wybuchły niepokoje, Cywia miała 17 lat i oczywiście 1 maja maszerowała wraz z robotnikami, przygotowana na najgorsze. ("Nie mając wątpliwości, że będę zabita na ulicy, włożyłam czystą bieliznę i z przerażeniem w sercu ruszyłam w formującym się pochodzie" - zapisała po latach). Szczęśliwie udało się uniknąć kozackiej szarży, a rodzice wytłumaczyli córce, że są inne możliwości społecznej służby i wysłali na studia medyczne do Paryża.

Boso i w tunice

Lekarką jednak nie została. Wszystko przez Isadorę Duncan. "Zupełnie sama na pustej scenie, na tle słynnych niebieskich kotar, które zaprojektował dla niej Gordon Craig, ubrana w krótką tunikę koloru terakoty, wywijała wielkimi liśćmi paproci - wspominała warszawski występ słynnej tancerki. - A przecież sam Bachus z całym orszakiem menad nie stworzyłby bardziej dionizyjskiego nastroju. Zachwycona publiczność szalała, okrzykami zmuszając ją do nieustannego bisowania". Po występie Cywia rzuciła się do nóg artystki, całując jej ręce, aż nieznaną nikomu dziewczynę siłą wyrzucono z garderoby. Następnego dnia odwiedziła ją w hotelu, ale, niestety, Isadora Duncan, mówiła nie o tańcu, lecz wyłącznie o tym, iż najwięcej szczęścia zapewnia kobiecie macierzyństwo.

Wraz z wiekiem XX nadchodził czas wielkich zmian w sztuce baletowej, który w klasycznej formule wyczerpał artystyczne możliwości. Isadora Duncan, jako jedna z pierwszych pokazała, że można wypowiedzieć się inaczej. Zamiast wielkich widowisk proponowała solowe recitale, jej taniec oparty był przede wszystkim nie na klasycznej technice, lecz na własnej improwizacji, próbował oddać wewnętrzne przeżycie, a nie powielać to, co nakazywał choreograf.

W pierwszych występach w Paryżu - do których namówił ją brat Isadory, Raymond Duncan - Cywia, która przybrała imię Miriam, naśladowała swą idolkę. Nie ona jedyna zresztą. Wielu młodym dziewczynom wydawało się, że wystarczy zrzucić ubranie i buty, założyć luźną tunikę i pokazać to, co komu w duszy gra. Miriam była właściwie amatorką, mimo że chodziła już na lekcje tańca. Musiała jednak mieć rzecz najważniejszą: indywidualność, skoro szybko zaczęto ją zapraszać do najlepszych paryskich salonów, by tam popisywała się tańcem. Ona zresztą wiedziała, że umie zbyt mało i dlatego szukała dobrych pedagogów. W 1910 roku pojechała na letni kurs Szwajcara Emile'a Jaques-Dalcroze'a. Przez trzy lata była asystentką tego nowatora tańca.

Nieuświadomio na miłość

Dalcroze próbował ruchem przekazać rytm muzyki, tworzył, jak sam określał, gimnastykę rytmiczną, tępił zaś zbyt emocjonalne wypowiedzi inspirowane Isadorą Duncan. Umiejętności zdobyte w tej szkole sprawiły, że Cywia-Miriam otrzymała propozycję przyłączenia się do Baletów Rosyjskich Diagilewa. Chodziło o prowadzenie zajęć z rytmiki i pomoc Wacławowi Niżyńskiemu w pracy nad "Świętem wiosny". Z nią tancerze mieli przyswoić sobie skomplikowaną rytmicznie muzykę Strawińskiego.

Propozycję przyjęła z radością. Tańczyła u Diagilewa w niektórych baletach, wzięła udział jako jedna z Czterech Dziewcząt (obok m.in. Olgi Chochłowej, przyszłej żony Picassa) w prapremierze "Święta wiosny". Wiele lat później, gdy Wacław Niżyński zapadł na nieuleczalną

chorobę psychiczną, zdobyła oryginalną partyturę Strawińskiego i nad nutami zapisała ruchy wymyślone przez choreografa. Dzięki tym zapiskom po kilkudziesięciu latach można było odtworzyć pierwotną wersję legendarnego baletu.

U Diagilewa zrozumiała też, że musi się dalej uczyć. Została studentką jednego z najsłynniejszych europejskich baletmistrzów Enrico Cechettiego. Przede wszystkim była asystentką i przyjaciółką Niżyńskiego, który często się jej zwierzał. Gdy w 1913 r. płynęli na występy do Ameryki Południowej, opowiedział jej o swym uczuciu do Węgierki Romoli de Pulszky, z którą postanowił się ożenić. "Był to dla mnie okropny wstrząs. Nagle zdałam sobie sprawę, że jestem w nim beznadziejnie zakochana, i to już od dawna. Pochyliłam się nad kufrem udając, że czegoś w nim szukam, aby ukryć gorące łzy. Później, wieczorem, wyszłam na pusty pokład i stałam oparta o burtę, pragnąc, żeby pochłonął mnie ocean".

Sergiusz Diagilew nie wybaczył kochankowi zdrady i wyrzucił Niżyńskiego z zespołu. Jego balety zniknęły z repertuaru, musiała więc też odejść i Miriam. Wróciła do Francji, znów zaczęła chodzić na lekcje i zastanawiać się, co robić dalej. Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Wybuchła wojna i w obawie przed nadciągającymi na Paryż wojskami niemieckimi postanowiła schronić się w Londynie. Pojechała na trochę, została na prawie siedemdziesiąt lat.

Teatr za pieniądze męża

W Londynie musiała z czegoś żyć, dawała więc lekcje, występowała. W 1916 roku zdecydowała się na ostateczną wersję imienia i nazwiska: Marie Rambert. Nie przypuszczała, że w Anglii znajdzie w końcu to, co najważniejsze: artystyczną przystań i szczęśliwy dom u boku męża, wybitnego krytyka teatralnego, Ashleya Dukesa, któremu urodziła dwie córki.

Kiedy przyjechała, sztuki baletowej w tym kraju nie było. Nie istniał żaden zespół, drobne popisy tancerzy dodawano jedynie do programów musicalowych. Gdy w 1921 roku Sergiusz Diagilew przywiózł do Londynu "Śpiącą królewnę" Czajkowskiego w wykonaniu najlepszych rosyjskich gwiazd, liczył, że zarobi na długich występach. Poniósł jedną z największych klęsk - wyjeżdżając, zastawił za długi wspaniałe dekoracje Leona Baksta. Publiczność angielska nie była przyzwyczajona do tego typu widowisk. Jeszcze pod koniec lat 20. przestrzegano Marie Rambert, by w nazwie zespołu nie używała słowa balet, bo widzowie mogą nie zrozumieć, o jaki rodzaj sztuki chodzi.

Ona zaś krok po kroku realizowała swe zamierzenia. W 1920 roku rozpoczęła zawodowe kształcenie tancerzy, sześć lat później narodził się pierwszy zespół, a data 15 sierpnia 1926 roku stała się w Anglii momentem przełomowym. "Tragedią w świecie mody" zadebiutował uczeń Marie, Frederick Ashton, później największy brytyjski choreograf i jedna z najwybitniejszych postaci światowego baletu.

Niezmiennie wspierał ją, poślubiony u schyłku wojny, Ashley Dukes. Wszystkie pieniądze, choć początkowo nie wiodło im się najlepiej, inwestował w poczynania żony. Inspirował, dostarczał tematów do kolejnych choreografii. Gdy w połowie lat 20. jego sztuka "Figlarz" odniosła duży sukces, tantiemy przeznaczył na stworzenie studia i teatru. Jego Mercury Theatre stał się pierwszą siedzibą zespołu, który w 1935 roku przybrał nazwę Ballet Rambert.

Można oczywiście powiedzieć, że poczynania Marie Rambert trafiły na podatny grunt. Prędzej czy później w Anglii musiał narodzić się balet. Ważne jednak, kto stworzy pierwszy zespół, a ona wyprzedziła innych z kilku powodów. Do debiutu przygotowywała się od dziesięciu lat, mozolnie zbierając kandydatów. Między pierwszym londyńskim występem w 1917 r. we własnym "Złotym jabłku" z partnerującym jej malarzem Jeanem Vardą (profesjonalnego tancerza nie udało się znaleźć) a prapremierą "Tragedii w świecie mody" istnieje ogromna przepaść. Marie Rambert pokonała ją samodzielnie, zdumiewając uporem i niespożytą energią. Kiedy raz poskarżyła się uczniom, że czuje się bardzo zmęczona (latami cierpiała na bezsenność) i dodała: - Gdybym tylko mogła spać, jakąż miałabym energię, ci zgodnie krzyknęli: - Niech Bóg broni!

Dzieje jej zespołu dobrze oddają także rozwój angielskiej sztuki. Ballet Rambert w pierwszym składzie to niewielka kompania nastawiona na prezentacje skromnych, krótkich choreografii. Zdobywał jednak coraz większe uznanie, rozrastał się personalnie, zaczynał korzystać z państwowych dotacji. Pod koniec lat 40. był już w stanie zaprezentować wielką klasykę: "Coppelię", "Giselle" czy "Don Kichota". W większości przypadków były to pierwsze brytyjskie realizacje tych dzieł. Maleńki Mercury Theatre przestał wystarczać, Ballet Rambert częściej tańczył poza swą siedzibą, jeździł na tourn?e. W latach 1947-49 był na przykład na trwających 18 miesięcy występach w Australii i Nowej Zelandii, w połowie lat 50. na ogromnym tourn?e w Chinach. Stał się ambasadorem brytyjskiej kultury.

Sukcesy i dowody uznania doprowadziły jednak do poważnego kryzysu. Zespół rozrastał się, więc rosły koszty, a przy ciągłych podróżach brakowało czasu na opracowanie nowego repertuaru. I co najważniejsze - Ballet Rambert przestał być zespołem poszukującym, skierował się ku sztuce klasycznej, przeciwko której w młodości buntowała się jego założycielka. W 1966 r. omal nie doszło do rozpadu grupy. Choreograf Norman Morrice zaproponował jednak gruntowną reformę, której założenia zaakceptowała szefowa. Dokonano redukcji zespołu, zrezygnowano z własnej orkiestry, a przede wszystkim programowo postanowiono poświęcić się sztuce współczesnej. Ten kierunek zespół, występujący od 1987 r. pod nazwą Rambert Dance Company, utrzymuje do dziś. Wysoki poziom i ciągłe poszukiwania artystyczne łączy z uznaniem publiczności. Bo wciąż też obowiązuje dewiza wyznawana przez Ashleya Dukesa. Gdy Maria Kuncewiczowa zapytała go, dlaczego swój teatr nazwał imieniem Merkurego, a nie Apollina czy Terpsychory, odpowiedział: - Sztuka, której ludzie nie chcą kupić, jest złą sztuką.

Poeta w księgowości

Obraz dokonań Marii Rambert nie byłby pełny, gdyby nie wspomnieć o długiej liście uczniów i wychowanków. Rozpoczyna ją oczywiście Frederick Ashton, tuż za nim plasuje się inny wielki brytyjski choreograf Antony Tudor. "W roku 1929 pewien młody człowiek, który chciał się u mnie uczyć, przyszedł do mnie na rozmowę do domu. Miał piękne oczy i wyglądał na poetę - tak wspominała pierwsze z nim spotkanie. - Odbyliśmy długą rozmowę, zainteresował mnie bardzo. Powiedział, że nie może przychodzić na lekcje przed czwartą, gdyż od piątej rano do trzeciej pracuje w księgowości w Smithfield Market. To, że po dziesięciogodzinnym dniu pracy gotów jest się uczyć, zrobiło na mnie wrażenie. Przyjęłam go do szkoły".

Za Ashtonem i Tudorem idą inni. Na przykład Andree Howard, Walter Gore, William Chappell, Norman Morrice, a w czasach obecnych - Christopher Bruce, Jeremy James, Lindsay Kemp aż do tańczącego wciąż w zespole, a już znanego choreografa Glenna Wilkinsona. Z tej szkoły wyszła też Celia Franca, założycielka National Ballet of Canada czy Peggy van Praagh, pierwsza dyrektorka Australian Ballet. Zapytano kiedyś Marie Rambert, jak udało się jej tylu swoich tancerzy zainteresować choreografią. Odpowiedziała po chwili namysłu: "Nie myślę, że ich źle traktowałam. Ale muszę przyznać, że byłam im nie tyle matką, co akuszerkąÉ Jeśli sądziłam, że mają w sobie coś twórczego, pomagałam im to uzewnętrznić".

W 1972 r. Ballet Rambert po raz pierwszy przyjechał do Polski. Sędziwa Cywia nie odwiedziła wówczas rodzinnego miasta, ale w specjalnie nagranym wystąpieniu piękną polszczyzną, z lekkim tylko obcym akcentem, powitała warszawską publiczność. Zmarła 10 lat później w wieku 94 lat. Zespół prowadzą jej uczniowie, a w 76. roku istnienia Rambert Dance Company wciąż zachowuje młodość.


Bardzo interesująca postać, co o niej sądzicie?
[img]http://cache.eb.com/eb/image?id=26051&rendTypeId=4[/img]
_________________
Where there is discord, may we bring harmony. Where there is error, may we bring truth. Where there is doubt, may we bring faith. And where there is despair, may we bring hope.
 
 
 
raisa
Solista Baletu


Związek z tańcem:
Uczeń OSB
Wiek: 28
Posty: 1070
Skąd: z piosenki Grabaża ;)
Wysłany: Pią Maj 11, 2007 4:49 pm   

Czytałam jej autobiografię "żywe srebro". Fascynujące...
Najbardziej podobał mi się wątek miłości do Niżyńskiego, w swojej książce tak autentycznie to opisywała. Poza tym wstrząsnęło mną gdy opowiadała, że jej matka w życiu jej nie przytuliła i nie pocałowała. Jej ciotka były bliższa dla niej od jej matki chociaż sądziła że matką ją kochała. To skomplikowane ale postać ciekawa.
_________________
"Ale próbować warto"
William Wharton
 
 
 
Olimpia 
Koryfej


Związek z tańcem:
tancerz, choreograf
Wiek: 36
Posty: 808
Skąd: Koszęcin
Wysłany: Pią Maj 11, 2007 5:11 pm   

O tak, tez czytałam "Zywe srebro". Goraco polecam, swietnie sie to czyta. Bardzo ciekawa postac, zgadzam sie z przedmowcami.
 
 
Madlen 
Nowicjusz

Związek z tańcem:
uczeń
Posty: 2
Wysłany: Sro Cze 18, 2008 12:09 pm   

Temat stary, ale chciałabym nawiązać, gdyż pisałam swego czasu pracę m.in o żydowskich tancerkach w Polsce. Bardzo inspirujący i ciekawy temat :) Jeżeli interesuje Cię postać M. Rambert to zachęcam do przeczytania podrozdziału o niej w książce Mariana Fuksa pt. "Muzyka Ocalona".
pozdrawiam
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   

Odpowiedz do tematu Dodaj do serwisow: Bookmark and Share
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 12